Kurs Namiotowy Vision – okiem uczestnika

Wiecie jak trudno jest mi powrócić do rzeczywistości? Tak mi żal wyjeżdżać z urokliwego miejsca kiedy wszyscy już pojechali i zostałam tylko ja i rzeka. Łza kręci się w oku…

Piątek

Kurs muchowy Vision Polska dał mi szansę na posmakowanie pierwszego w moim życiu prawdziwego biwaku. Pod prawdziwym namiotem, w prawdziwym lesie, przy szumiącym Sanie. Widok zapierał dech w piersiach. Nie zdawałam sobie sprawy lub zapomniałam o tym, że świat jest taki piękny.

Na mojej twarzy zagościł tzw BANAN?. Piotruś przyglądał mi się dosyć dziwnie przez pierwsze pół dnia, po czym powiedział, że ten widok banana na mojej twarzy zapamięta na długo. Myślałam, że ten pierwszy dzień kursu zaczniemy z pompą i będziemy chłonąć wiedzę od samego Mistrza. Zimne piwko prosto z rzeki jednak zweryfikowało dalszą część wieczoru. Nawet się ucieszyłam, ponieważ okazało się, że większość z nas- kursantów zdecydowanie postawiło na chill. Wspaniale, zapłonęło ognisko! Usiedliśmy wokół piekąc kiełbaski i inne smakołyki.


Klimat był niesamowity, ciekawi ludzie i ich historie, szum rzeki, iskry z ogniska i dym- zaczarowany. Dymiło zawsze w tę stronę, z której narzekano na swoją drugą połówkę. A ktoś powie, że czarownice nie istnieją ?. Około północy zmęczenie wzięło górę. Nie wiem jak reszta, ale ja z ekscytacją zmierzałam w stronę namiotu. Jedno jest pewne-jeszcze nigdy nie miałam okazji na taki survival.

Sobota

Poranek nadszedł szybko. Z wolna piliśmy kawusię i jedliśmy biwakową jajecznicę. Była WY-ŚMIE-NI-TA!

A do tego ten widok!

Pogoda była piękna więc po treningu rzutowym na wykoszonej łące, nie tracąc czasu zebraliśmy się przy samochodzie VISION.


Każdy został wyposażony w wodery, buty, wędkę, kamizelkę i podbierak. Byliśmy gotowi na podbój (podłów) rzeki. Pojechaliśmy na Dołek Glowacicowy. Jakie tam były ryby!

Piotruś porozstawiał nas po kątach i poinstruował jak to się robi tzn. rzuca i łowi. Był zawsze w pobliżu, gotowy wspomóc wiedzą, doświadczeniem i umiejętnościami. Każdy miał brania, ale i kłopoty ze skutecznym zacięciem więc czuliśmy niedosyt jak prawdziwi łowcy. Po pewnym czasie zmieniliśmy miejscówkę na okolicę Wiaty VISION. Stamtąd było już blisko do naszego obozu. Plan Piotrusia był chytry- niezależnie od tego jak bardzo byliśmy zmęczeni i głodni do obozu mieliśmy dotrzeć pieszo, rzeką. Wbrew pozorom chodzenie po kamieniach- mokrych, śliskich, miejscami pokrytych glonami wymaga skupienia i nie lada umiejętności. Ale udało się- dotarliśmy.

 

W skrzyni czekały na nas puszki z pulpecikami w sosie kopertowym. Wszyscy zajadaliśmy się ze smakiem. Jednak to co zdarzyło się za chwilę przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Mieszkańcy Zwierzynia a dokładniej Mirek od Dorotki przywieźli nam pojemnik pierogów – nie do przejedzenia. Do tego na deser ciasto z owocami i kruszonką- ten smak chyba wszystkim nam przypomniał o domu. Ale wieczór jeszcze się nie zaczął. Wielu z nas ochoczo weszło do Sanu. Chcieliśmy w pełni wykorzystać nasz czas.



 

Spotkaliśmy się znowu przy ognisku w bieszczadzkim klimacie. Tym razem wymienialiśmy się wspomnieniami minionego dnia. Zmęczeni i bardzo szczęśliwi poszliśmy spać o dwudziestej drugiej. A spało się dobrze, najlepiej. Wojskowy namiot dawał poczucie bezpieczeństwa, wytłumiał odgłosy wiatru hulającego na zewnątrz i nie przepuszczał kompletnie światła co sprawiało, iż wysypialiśmy się genialnie, budząc się grubo po wschodzie słońca. A spało się dobrze…

Niedziela

Rano wszyscy wiedzieliśmy, że tego dnia każda czynność wykonana będzie po raz ostatni na tym biwaku. Ostatnie śniadanie, ostatnie wyjście na rzekę, ostatnia złowiona ?, ostatnie spojrzenie na San. Pogoda była idealna na trening rzutowy w terenie. Pojechaliśmy więc pod Elektrownię. Po drodze Piotruś zastanawiał się, czy uda nam się bez problemów odnaleźć wśród wysokich traw ścieżkę prowadzącą wprost do rzeki. Udało się dzięki jednemu z kursantów który był na kursie u Adama dwa tygodnie wcześniej i poznał tę drogę. Ustawiliśmy się w bezpiecznych odległościach i zaczęliśmy rzucać. To było coś niesamowitego i niezapomnianego. Złowiliśmy tyle ryb, dzikich, nie wpuszczonych na wiosnę, że sami nie mieliśmy pojęcia, że tyle może ich być w wodzie. I nagle znikąd pojawiły się chmury, z których spadł deszcz. W ostatniej chwili ubraliśmy na siebie kurtki przeciwdeszczowe i łowiliśmy dalej.



Nawet taka pogoda nie przeszkadzała nam w dobrej zabawie. A ryby brały dalej- nie bały się deszczu. To były piękne momenty. Przestało padać, a my dalej na rzece.


Wokoło ryby nęciły oczkami, żal było wychodzić.


Po dłuższej chwili zdecydowaliśmy wszyscy, że zbieramy się do obozu na obiad. Po obiedzie pozostało już tylko sprzątanie, pakowanie i pożegnania.

Gdy wszyscy wyjechali, życie obozowe umarło.


To już nie był ten sam San…


A dziś, kiedy o tym piszę tęsknię i wiem, że wrócę tam znowu <3

Uczestnicy:

Asia, Ada, Maciek, Patryk, Sławek, Rafał

Zdjęcia:

Ada Jerczyńska, Joanna Rogowska

Tekst:

Joanna Rogowska